Stefan Pawlik
Urodził się w 1924r. w Rytrze. Jego ojciec był robotnikiem i brat udział w ruchu oporu. Po ukończeniu szkoły powszechnej Stefan Pawlik przez trzy lata pracował w lesie w firmie niemieckiej. W 1942r. rozpoczął prace w tartaku w Rytrze. W 1944r. Stefan Pawlik wszedł w skład oddziału porucznika ? Tatara ” – J. Zubka. Dzięki doskonałej znajomości terenu i miejscowej ludności mógł wykonywać zadania zwiadowcze. W 1945r. podczas pomocy mieszkańcom Szczawnicy, został zastrzelony przez esesmanów niemieckich. Przewieziony w rodzinne strony został pochowany na pagórku niedaleko Rytra.
Fragmenty z książki Iwana Zołotara – Przyjaźń wojennych lat:
Stefan podobał się wszystkim. Na pytania odpowiadał otwarcie i jasno. Już po godzinie zarówno Aleksiej i Michaił jak i ci, którzy byli w pobliżu, poznali całe jego życie.
Stefan urodził się w Rytrze. Ojciec jego był robotnikiem, brał udział w ruchu oporu. Zmarł w pierwszych latach niemieckiej okupacji.
Po ukończeniu szkoły podstawowej Stefan przez trzy lata pracował w lesie w firmie niemieckiej, początkowo jako stróż w baraku drwali. Dopiero w początku 1942 roku, kiedy ukończył osiemnaście lat, rzucił pracę w lesie i zaczął pracować w tartaku w Rytrze.
Obracając się wśród dorosłych robotników, jak gąbka nasiąkał ich antyfaszystowskimi przekonaniami i chciwie słuchał opowiadań o zbrojnych napadach polskich partyzantów na hitlerowskich żandarmów i esesmanów. Zaczął po cichu przygotowywać się do pójścia do lasu, do partyzantów. W poszukiwaniu broni podkradł się pewnej nocy do śpiącego na posterunku niemieckiego wartownika i zabrał mu karabin. Przyniósł go do domu, rozebrał, naoliwił, złożył i tej samej nocy ukrył w lesie. W podobny sposób zdobył amunicję, lecz tym razem nie na wartowniku, lecz na pijanym esesmanie z nocującej w Rytrze jednostki.
Już uzbrojony, w chwilach wolnych od pracy wyruszał w góry, chodził po znanych mu lasach w poszukiwaniu partyzantów, jednakże bez skutku. Zaczął się więc przyglądać i przysłuchiwać rozmową robotników w tartaku w nadziei, że znajdzie wśród nich człowieka, który wskaże mu drogę do oddziału.
I rzeczywiście znalazł. Był to starszy wiekiem majster Henryk Musiałowicz, były oficer carskiej, a później polskiej armii.
– Zanim pójdziesz do oddziału, musisz na początek wykonać kilka odpowiedzialnych zadań tu, w Rytrze ostudził nalegania Stefana, by jak najprędzej skierował go do oddziału.
W końcu 1943 roku Stefan odciął od wybrakowanego pasa transmisyjnego kawał skóry na zelówki i chciał wynieść go z zakładu.
Ale wartownik przy bramie okazał się bardzo czujny. Znalazłszy skórę, mocno uderzył Stefana w twarz, tak mocno, że ten aż się zachwiał i nie panując nad sobą, oddał uderzenie. Nadbiegli inni wartownicy i tak go zbili, że do domu dostarczono go nieprzytomnego. Cały miesiąc przeleżał w łóżku. W czasie choroby hitlerowcy złapali jego brata i wywieźli do Niemiec. Taka sama groźba zawisła nad Stefanem. Niemcy tylko czekali, aż wyzdrowieje. Wcześniej jednak zjawił się u niego Musiałowicz.
Czy możesz samodzielnie chodzić? zapytał Stefana.
Tak, mogę.
A więc nie zatrzymuj się tu ani jednego dnia, uciekaj do lasu. Powiedział, gdzie znajdzie partyzantów, i podał mu hasło.
Znalazłszy się za tartakiem, od razu ruszył do swej leśnej kryjówki, zabrał karabin, naboje i nie wstępując do domu, pobiegł. Przed wschodem słońca był już na placówce, niedaleko dużej wsi Łomnica, siedem kilometrów na południowy wschód od Rytra, trzy kilometry od granicy polsko – czechosłowackiej, w górskich obszarach leśnych należących do przemysłowca leśnego Burgera.
Dowódca placówki był podoficer Wojska Polskiego Jan Polański, noszący pseudonim Lis. Jego zastępcą był. Dąb. Jan Panek, robotnik z Krynicy. Minajew, milcząc podszedł do Poliszczuka, zdjął zeń pistolet maszynowy i zarzucił sobie na ramię.
Idziemy, Stefan ? pociągnął za sobą swego nowego zwiadowcę, wytyczającego drogę. Oddział ruszył.
Pod wieczór deszcz stopniowo rzedł i w końcu zamienił się w mżawkę. Wiatr również ucichł. Już było lżej iść.
Kiedy partyzanci pokonali ostatni stok, zamarli, oszołomieni widokiem, jaki roztoczył się przed nimi. Poprad wystąpił z brzegów i przekształcił się w groźną wartką rzekę.
– Co robić? Zaryzykujemy czy poślemy zwiadowców na poszukiwanie mostu? – Zapytał swych zastępców.
Mosty na pewno są pilnowane – odrzekł Michaił.
Wezwali Stefana. Spojrzał na nich zuchwale, uśmiechnął się, przeciął powietrze ręką.
Przeprawimy się, panowie, jak Boga kocham, przeprawimy się! zapewnił.
Poczekajcie tu, a ja wszystko przygotuję powiedział. Rozebrał się do połowy, tak że został tylko w majtkach, koszuli i kurtce, i skierował się do wody. Przy samym brzegu stanął i uważnie przyjrzał się kamieniom, sterczącym w poprzek rzeki, przeszedł parę kroków w prawo i śmiało wszedł do mętnej wody.
Partyzanci przerwali rozmowy i zapartym tchem śledzili jego ruchy.
Stefan jednak utrzymał się.
Po wyjściu z wody Stefan szybko wdrapał się na skałę i znikł za jej występem. Kiedy po pewnym czasie się pokazał, w ręku trzymał duży zwój liny. Przywiązał jeden koniec do dużego pnia i rozwijając stopniowo linę zaczął przeprawiać się z powrotem.
Przy pomocy liny oddział przeprawił się bez specjalnych komplikacji. Na stacji kolejowej zabrzmiały jeden po drugim trzy strzały karabinowe i ślad za nimi zabłysły rakiety: biała w górę, pionowo, i dwie czerwone w kierunku wybuchu. Jednocześnie od strony koszar dobiegły wzburzone głosy, bezładny tupot nóg oddalający się na lewo od stacji.
Pora, towarzysze, idziemy ? rozkazał Boczkariow.
Podniósł się pierwszy i nie pochylając się podążył do domu Longina. Ale wyprzedził go Stefan, jakby osłaniając dowódcę.
Weszli na ganek zastukali. W domu była cisza. Zastukali głośniej, natarczywiej. Dopiero wtedy za drzwiami rozległ się zaspany głos?
Partyzanci nie zdążyli ochłonąć, jak zaczął strzelać ze strychu z pistoletu.
Ależ to gad, myśli, że hitlerowcy przyjdą mu z pomocą ? rozzłościł się Wiktor Prokoszew. Pozwól rzucę granat w okno. Dobrze, Witja, rzucaj zgodzili się Boczkariow. Padnij, towarzysze! krzyknął do partyzantów.
Wiktor wyrwał zawleczkę z granatu i rzucił go w okno. Fala wybuchu wstrząsnęła domem, ze wszystkich okien wyleciały szyby. Partyzanci rzucili się do domu.
Znów wszystkich wyprzedził Stefan. Wbiegł po drabinie na strych. Zajęty strzelaniną Longin nie zauważył jak Stefan znalazł się parę kroków od niego.
Rzuć broń! Poddaj się! – rozkazał Stefan.
Ale Longin zaczął strzelać w kierunku skąd dochodził głos Stefana.
W ciemności nie widział go, sam natomiast stojąc w oknie, był dobrze widoczny. Zrozumiawszy swą przewagę Stefan nabrał odwagi:
Masz, ty łajdaku! wycelował i nacisnął spust. Gruchnął strzał. Był to ostatni dźwięk jaki usłyszał zdrajca.
Zginął zdrajca na którym ciążyła śmierć polskich i radzieckich partyzantów? Wraz z przyjściem naszych wojsk odetchnęliśmy z ulgą. Odetchnęła też ludność Podhala. Na duszy stało się radośnie, wesoło i spokojnie.
Piotr Jarosławcew, Wiktor Prokoszew, Kolka Świst, Stefan Pawlik oraz inni pojechali do Szczawnicy, by pożegnać się ze swoimi towarzyszami broni AK owcami z drużyny Józefa Węglarza, z którymi rozbili w sierpniu 1944 roku graniczny garnizon w Szlachtowej i spieszących mu z odsieczą hitlerowców ze Szczawnicy.
Zebrali się prawie wszyscy AK owcy, uczestnicy tych walk. Toczyła się przyjacielska wesoła rozmowa.
Nagle przybiegła do nich młoda kobieta z wiadomością, że naprzeciw mostu przez potok Grajcarek do domu Ciesielkowej wtargnęło pięciu esesmanów i grożą bronią
Momentalnie radzieccy i polscy partyzanci pobiegli na miejsce. Grupa Jarosławcewa i AK owcy zaatakowali dom Jana Ciesielki od ulicy, od strony mostu, a Stefan wraz z AK owcem z Józefem Oleksą od podwórka.
Na wezwanie do poddania się esesmani odpowiedzieli ogniem z pistoletów maszynowych, prowadzonym z okien.
O, psiakrew! zaklął Stefan spróbował wyskoczyć zza węgła drewnianego chlewu, by rzucić się do domu.
Stój, Stefan! zdążył złapać go za rękę Oleksa i mocno pociągnął do tyłu.
Nie chodź, bo cię zabiją.
Czyż można było utrzymać naszego odważnego Stefana! Wyrwał się i pędem pobiegł do domu. Na oczach zdetonowanego Oleksy i gospodarzy Marii i Jana Ciesielków przebiegł około pięciu metrów i naraz już blisko frontowego wejścia jakoś dziwnie wyrzucił ręce i jak podcięty dąbek runął na ziemię, przeszyty serią z pistoletu maszynowego z tarasu.
Stefana zabili! Stefana za-bi-li! krzyczał Oleksa do towarzyszy na ulicy.
Śmierć lubianego przez wszystkich Stefana była dla nas ogromnym ciosem.
Dopiero trzeciego dnia zwieźli go w rodzinne strony i pochowali na pagórku niedaleko Rytra, skąd widać było panoramę wsi i wznoszące się za Popradem góry, które od wczesnych lat wzdłuż i wszerz przemierzał Stefan.
przygotowała: mgr Barbara Kożuch.